haj [niezamierzona reklama czekolady Milka]

Wow, nie byłam tutaj od dobrych kilku lat, trochę dziwnie jest tak wrócić i czytać co to siedziało w głowach ponad 8 lat temu. OSIEM LAT, jestem naprawdę zdziwiona ile czasu już minęło.

Nie wiem właściwie dlaczego piszę ten post, ale po przeczytaniu kilku tutaj już zamieszczonych wpisów postanowiłam sklecić kilka zdań i zostawić jakiś ślad swojej wizyty. Może któraś z Was Dziewczyny wróci tu, celowo lub przez przypadek, za jakiś czas, tak jak ja dzisiaj... Przeczyta któryś z postów, uśmiechnie się pod nosem z naszego młodzieńczego języka i miliona emojis albo przerazi ciężkimi, mrocznymi tematami i myślami, które nas wtedy dopadały... 

Chciałabym bardzo móc zwrócić się bezpośrednio do tych młodszych nas, tych dziewczyn sprzed kilku lat, które zmagały się z problemami często nas przerastającymi, i po prostu je wesprzeć i przytulić. Ja zrozumiałam to dopiero niedawno, a wydawałoby się, że jestem sporo starsza, niż byłam wtedy. Zrozumiałam, że naprawdę musimy być dla siebie delikatni. Dla siebie samych, dla swoich własnych emocji, myśli i doświadczeń. Bo jesteśmy tylko ludźmi, delikatnymi istotami żyjącymi, które na drodze ewolucji stały się niezwykle inteligentne i zdolne, i tak emocjonalnie wrażliwe... Bądźmy delikatni, zarówno dla innych - co chyba częściej przychodzi nam jednak łatwiej - jak i dla samych siebie. Nie katujmy się własnymi ambicjami, porównywaniem do innych, pruciem do przodu jak tylko najszybciej się da...
Tak chciałabym móc powiedzieć tym młodszym nam, wszystkim młodym ludziom, którzy potrzebują to usłyszeć, że sobie poradzą. Że są tak silne i niezwykłe, że to się w głowie nie mieści. Że jeśli tylko tego chcą, to czeka je cudowna przyszłość i nie potrzebują nikomu udowadniać swojej wartości. Bo ich życie jest tym właśnie - ich życiem, nie kogoś innego, i mogą osiągnąć, zdobyć i zostać kimkolwiek tylko sobie wymarzą. Połową sukcesu, wierzę w to naprawdę, jest wiara we własne możliwości. Niepewność może nawet tylko podświadomie przyczynić się do porażki. A okoliczności, środowisko, ludzie i relacje nas otaczające mogą tylko to spotęgować. Dorastanie jest wystarczająco trudne samo w sobie, a niestety bardzo, bardzo często osoby obok nas nam tego nie ułatwiają. Mnie było naprawdę trudno w tamtym wieku zaakceptować siebie i widzę tego wyraźne skutki obecnie. Przeraża mnie, jak bardzo młodzi ludzie czują się zagubieni i osamotnieni i jak rzadko próbują szukać pomocy. A kiedy już próbują, to nieczęsto zdarza się, że ją naprawdę otrzymają..

Jesteśmy tylko ludźmi, mamy niezwykłe zdolności, potencjał i umysł, ale również wrażliwość.. ta ostatnia bywa dla nas naprawdę zgubna. Ale z drugiej strony myślę, że właśnie ta wrażliwość czyni nas prawdziwie ludźmi. Dlatego napiszę to jeszcze raz, bo chcę, żeby to wybrzmiało, choć podejrzewam, że nikt poza mną tego nie przeczyta: bądźmy dla siebie delikatni. Łagodni, cierpliwi i wyrozumiali. Wiem jak łatwo jest to powiedzieć, jestem tego świadoma, ale teraz nareszcie to wiem. Zajęło mi to kilka lat, niezliczone godziny spędzone na myśleniu, rozmowach, czytaniu... Życie bardzo rzadko jest proste i przyjemne, nie utrudniajmy go innym i nie utrudniajmy go również sobie. Obchodźmy się z nami samymi łagodnie, bo czasami naprawdę wystarczy słowo... albo nawet brak tego słowa.. I pyk, nie ma nas. Traktujmy siebie tak, jak traktujemy tych, na których nam zależy, których kochamy. Bądźmy cierpliwi, wyrozumiali i wybaczajmy sobie tak jak pięknie umiemy wybaczać innym.


***

Aaaa, rozpisałam się jak to ja, nocne godziny sprzyjają rozmyślaniu. To już koniec na dziś, może jeszcze kiedyś tu wrócę.

A moje świnki, gdyby to kogokolwiek zainteresowało, żyją i trzymają się nieźle, skończone w kwietniu 5 i 6 lat, takie z nich starszaki już :) 

Pozdrawiam najserdeczniej!♥

szukając


mam już czasem dosyć tej monotonii, rutyny, przewidywalności - jakkolwiek by tego nie nazwać
  tego, że każdy kolejny dzień tak paskudnie przypomina poprzedni i następny, a na horyzoncie zero nadziei na najdrobniejszą zmianę
świat jak gdyby przysnął na chwilę, utulony do snu podmuchami szepczącego w liściach wiatru, skulony pod pierzyną delikatnych chmur, odwrócony plecami do rażącego słońca, a wszyscy ludzie wokół starają się chodzić jak najciszej, aby przypadkiem go nie zbudzić
i tak każdy dzień łudząco naśladuje poprzednika, czas płynie
  płynie
    płynie
      płynie
ty nagle odzyskujesz przytomność i jasność umysłu i zastanawiasz się kiedy to wszystko minęło co ja wtedy robiłem gdzie byłem co mówiłem myślałem czułem
...

jak nieludzki potrafi być człowiek
a jednocześnie jakich cudów potrafi dokonać
chyba jednym z najtrudniejszych wyzwań w życiu jest dla mnie wziąć odpowiedzialność za inne życie z całą jego przeszłością i potencjalną, nieznaną, nieprzewidywalną przyszłością
  bo co innego umieć ponosić konsekwencje za swoje czyny, choć niejeden i tego nie udźwignie
    ale mimo własnego bagażu z własnej woli wrzucić sobie na barki dodatkowy ciężar
      taki, którego nigdy do końca nie poznamy, który zawsze pozostanie dla nas w jakimś procencie tajemnicą, przy którym już stale będzie towarzyszyła niepewność jutra
...

już sama nie wiem co piszę, ale mam tyle nieskładnych myśli w głowie
leżąc pod kocem na łóżku, czując pulsującą w żyle na skroni krew, słysząc w tle szum samochodów na drodze, niepewny świergot ptaków za oknem...
tu jest tak pusto
  tu w środku
    żadnych uczuć tylko same emocje które zaraz znikną nic nie znaczą
i żal, taki nieuzasadniony
  którego masz dosyć i już nie chcesz go czuć, bo obezwładnia, krępuje ruchy i radosne myśli, który zamyka cię na światło
to światło jest w twoim zasięgu
  prawie czujesz jego ciepło
    jego blask jest gdzie za twoimi plecami
ale nie możesz odwrócić głowy aby je dostrzec
  chcesz i jednocześnie nie chcesz
     i z tego rozdarcia w tej przeklętej sprzeczności pragnień uciekasz coraz bardziej wgłąb
       w ciemność gdzie nikt nie dostrzeże twoich myśli prawdziwych
  bo w ciemności wszystko się ze sobą zlewa

sam już tracisz rozeznanie
  powoli konsekwentnie
twój świetlik już tak dawno nie widział świata
   siedzi zamknięty w pudełku, zamknięty na klucz, schowany gdzieś na dnie twojego serca
      coraz rzadziej czujesz się na siłach aby po niego sięgnąć i pozwolić małemu rozruszać zesztywniałe skrzydełka
jego światło ma zawsze taki sam ciepły silny miły blask
   ale nigdy nie pokazujesz go nikomu z zewnątrz
jest taki piękny, jasny, dobry
   ale jednocześnie wrażliwy delikatny
      tak łatwo go zranić i skrzywdzić
musisz go chronić
   nie pozwól aby coś mu się stało
      trzymaj w zamknięciu aby nikt nie wiedział gdzie jest
       ...

czasem tak by chciała aby ktoś jednak ją zatrzymał
       zawrócił, złapał za ramię
         zaprotestował
                  potrząsnął
                       nie zrezygnował
              nie patrzył ale widział
   żeby domyślił się że jest w niej takie miejsce które zna tylko ona
          którym chce się podzielić ze światem bo jest piękne, jasne, dobre, a jednocześnie nie chce
               żeby szukał próbował nie pozwolił jej się znowu schować
żeby znalazł zapasowy klucz i otworzył pudełko na oścież, żeby świetlik wyleciał na świat i oświecił wszystko wokół
    żeby piękno, światło, dobro wydobyły się na powierzchnię, żeby prawda wyszła z ukrycia i zrzuciła nieruchomą maskę

dlaczego nie potrafi dostrzec dobra, które jest w każdym z ludzi
dlaczego wystarczy jedno spojrzenie, jedno zdanie, aby oceniać
dlaczego rezygnuje z tłumaczenia, dlaczego tak łatwo się poddaje
dlaczego przestaje robić to czego naprawdę pragnie, co uszczęśliwia
dlaczego boi się opinii tych którzy nawet nie wiedzą kim jest

śmierć jest dużo łatwiejsza od życia
często mam wrażenie, że nie zostało mi już dużo życia; w zasadzie od zawsze miałam takie przekonanie

   nie rezygnuj z tego co kochasz, bo komuś to nie odpowiada
      nie słuchaj ludzi którzy nawet cię nie znają i z góry krytykują
     szukaj światła, bo ono jest, zawsze - może to twoje oczy są na nie zamknięte
         bo ludzi dobrej woli jest więcej i mocno wierzę w to

       szukaj, nieustannie i wytrwale, bo każdego spotykają doły i przepaście, nie można oczekiwać że będzie łatwo
           pozwól sobie na złość, na smutek, gniew i łzy
     ale nie pozwól im się pogrążyć, one miną
nie jesteś sam, przecież wiesz
         otwórz oczy i szukaj
widzisz tamto drzewo? za nim nie widać już drogi, nie wiesz dokąd prowadzi
     nie poddawaj się
        jestem z tobą

Sposób zbyt prosty

Znikać od końca
Być od początku

Zgubić gdzieś swój środek
Rozerwać go jakoś pomiędzy

Kształtować podczas nieobecności
Świadomie budować komplikacje

Nieświadomie niszczyć fragmenty
Samą obecnością im szkodzić

zaraz, chwila...

Okropnie długo mnie tutaj nie było, a na pewno nie po tej stronie. Musiałam nieźle pogłówkować, żeby przypomnieć sobie hasło.... Ale jednak jestem. Może na chwilę, może na dłużej, jeszcze nie wiem. Wiem jednak na pewno, że potrzebuję z kimś pogadać bez słów, bez dźwięków, bez przenikliwego spojrzenia i odpowiedzi. Potrzebuję pobyć z kimś... sama?

A jak tam moje życie? Płynie górskim potokiem - po kamieniach, ostrymi, nagłymi zakrętami, wartko, szybko, bez zastanowienia. Liceum skończone, właśnie dostałam się na studia, a ja osobiście miewam się całkiem nieźle. Jasne, bywało gorzej. Ale niekiedy mierzenie zbyt wysoko może się skończyć zrzuceniem sobie bomby na głowę (w jakim to było filmie?). Tak, wiem - kto nie gra, ten nie wygrywa, ale ryzyko nigdy nie było moim pomysłem na życie.

Ktoś inny zmienia świat za Ciebie,
nadstawia głowę, podnosi krzyk
A Ty z daleka, bo tak lepiej
i w razie czego nie tracisz nic

- cytując klasyka. Wiem, to tchórzostwo. Ale po prostu boję się życia. Boję się przyszłości. Nie wiem, co mam ze sobą robić, a ktoś ciągle każe mi wybierać. Ale ja jeszcze nie wiem, na czym polega prawdziwe życie, co naprawdę mnie uszczęśliwia; nie wiem, co chcę robić, jak chcę żyć, dokąd to wszystko zmierza. Bo niby skąd mam to wiedzieć? Nie wiem, nie wiem. Gubię się w tym wszystkim, błądzę po omacku, jak oślepiony Edyp, macając rękoma powietrze wokół, potykając się o wystający korzeń, wpadając co chwilę na krzesła, drzewa, ludzi. I nawet nie masz już czym zapłakać, nie masz jak wyrazić tego strachu bólu smutku złości dramatu koszmarów nękających za dnia. Niema, głucha, ślepa. Dokąd iść? Jak iść?

Mam dwie kawie domowe (dawniej świnki morskie). Obaj chłopaki, śliczne, kochane futrzaki, moje cudowne pieszczochy. Różnią się między sobą wyglądem i osobowością, ale oboje są moimi iskierkami radości. Minęło nieco ponad rok, odkąd wtargnęli do mojego pokoju i życia. A teraz wydaje mi się, że bez nich nie potrafiłabym istnieć.

Dlatego chciałam studiować tę cholerną weterynarię, a przynajmniej tak mi się wydaje. Bo choć nie zamienisz ze zwierzęciem nawet zdania, to on w ciągu sekundy może nadać życiu sensu. Pewnie brzmi to idiotycznie, ale kiedy czujesz się serio samotny, a na Twojej drodze staje ktoś (coś), kto (co) bez żadnych roszczeń daje Ci swoje uczucie i przywiązanie, nie potrafię tego odrzucić. Nie wiem jak to działa - ale działa. Niech trwa, niech żyje bal. Przez te kilka lat mam dla kogo żyć. Boję się i nie chcę myśleć co będzie potem.

Czy to już depresja? Nie sądzę, po prostu dużo czasu spędzam sama ze swoimi myślami i futrzakami, a wtedy człowieka nachodzą niekiedy takie różne różne myśli. I ten człowiek buduje sobie to przeklęte koło w głowie, które potem samo nakręca mechanizm, tak że później ciężko to zatrzymać. Sama jestem sobie winna, mogłam to wszystko zrobić inaczej, oczywiście że tak. Ale nie zmienię tego, co było kiedyś, choćbym nie wiem jak chciała. Mogę tylko iść do przodu, inaczej się nie da. Panta rhei. I graj dopóki chce Cię widz, a potem - żegnam Cię.

Może teraz uda mi się spokojnie zasnąć. Chyba jest mi trochę lepiej. Może to naprawdę pomaga, a może tylko chcę tak myśleć, nie wiem. Ale cegła jeszcze nie spadła Ci na głowę, więc idź dalej póki możesz i po prostu bądź dobry i rób to, co należy, bo wiele więcej zdziałać nie możesz.

Myślałam ostatnio, czy by nie pofarbować włosów na ciemny blond... Już od ostatnich wakacji miałam coś zrobić z fryzurą, ale jakoś nie mam żadnego konkretnego pomysłu....

Człowiek z człowieka

Niech zabrzmią puste słowa
Niczym ich nie napełnimy
Kiedy myśli pozostają bezdźwięczne

Wszyscy tacy sami
O tej samej twarzy
Twarzy nie należącej już do człowieka

Patrzymy na to samo miejsce
Widząc je inaczej
Każdy o każdej porze
To miejsce już nie powróci

Pogrążeni w smutku
By coś czuć
Choć może my wolimy pozostać pustymi

Ojciec zawsze zrywa najpiękniejsze kwiaty w ogrodzie na początku.

Ile razy mogła przeżywać to samo?
Nieskończoność.
Ile razy mogła dawać się okłamywać i zwodzić?
Póki nie przestała oddychać.

Widziała to,więc przyjmowała,że aby ustało cierpienie musi zakończyć żywotność swojego organizmu.
Kolejna noc,wieczór i działo się to samo.Ból przeszywał jej skronie,ręce,biodra,duszę i umysł.
Jej koniec się zbliżał,świadczył o tym fakt,że to już nie X ją ściągał na dno.
To ona sama.
Sama się przygniatała bólem,wspomnieniami,emocjami i nie chciała nawet próbować od tego się oderwać.
Czasami nawet lubiła odczuwać ten ból.Chciała się nim nacieszyć póki go ma.
X przybierając coraz bardziej ludzką twarz,stawał się coraz bardziej niewidoczny dla niej.
Stał teraz za jej plecami.Przyglądał się pięknemu widokowi,który stworzył jej umysł.
Ciemna noc,światła miasta w dali,ona i on na wysokim dachu miotani wiatrem.
Pragnął z całych sił by go zobaczyła,by go przytuliła,by z nim została i tylko dla niego.
Chciał krzyczeć "zostań" ale nie mógł.Pozbawiono go możliwości przemawiania językiem miłości.Tak naprawdę to On o tym zdecydował.
Widział w niej lepszego siebie.Nie chciał by ona także podjęła decyzję,która odbierze jej szansę na miłość.
Czuł jak ona drży z zimna.Wiedział,że i bez swoich zabójczych zamiarów umiera.
Ona nie była świadoma,że jej ciało umiera.Myślała,że te wszystkie problemy zdrowotne są spowodowane depresją.Ból głowy,utrata przytomności,wieczne mdłości i coraz częściej zimne ręce,utrata wagi,wypadające włosy,nerwica skóry,bóle kręgosłupa,osłabienie mięśni,brak kondycji wszystko umykało się jej uwadze.Nawet jeśli już zauważyła nieprawidłowość to nie działała.
X uważał,że zasługuje ona na szczęście chociaż przez ostatnie dni.
Nie dziwił się,że Ojciec skrócił jej życie do tego stopnia-zawsze zrywa najpiękniejsze kwiaty w ogrodzie na początku.
Dziwił się,że chłopak,któremu dziewczyna powierzyła swoją miłość nigdy nie poprosił jej by z nim została,by została dla niego.Jak mógł jej nie pokochać?Jak mógł jej nie docenić?Jak mógł nie dostrzec jej piękna?Jak mógł nie reagować na jej chorobę?
"Głupcy gaszą swoją najjaśniejszą gwiazdę sami."-stwierdził z żalem i wściekłością.
Uważał,że to właśnie tamten chłopak powinien być przy niej kiedy płakała,cierpiała,raniła siebie,tańczyła,bała się.Czuł,że dziewczyna tylko tego pragnęła ale nigdy tego nie dostała i nie dostanie,więc równie mocno pragnęła śmierci.

Jak on mógł stworzyć tak piękne szklane kwiaty ze słów dla niej tylko po to by je roztrzaskać o jej delikatną skórę?
"Nie dziw,że ma tyle ciętych ran od tego szkła"-wykpił kłamstwa ukochanego dziewczyny.

Moja Miłości

Była wściekła.
Na siebie,na Niego,na Ojca,na X.

Po raz kolejny miała wrażenie,że straciła przez swoją ufność.
Ale co straciła?
"Ch** wie"-jak to ona sobie odpowiadała.
Było to nieistotne.Samo uczucie straty rozrywało ją na pół,a ona wbrew swojej naturze ból i smutek próbowała zamienić w siłę i gniew.

Czuła się oszukana,okradziona-znów uwierzyła we fikcję,którą była karmiona tylko dla podtrzymania jej bezsensownej egzystencji.

Żyła iluzją,iluzją tego,że kocha i jest kochana,że będzie kiedyś dobrze,że wyzdrowieje,że będzie szanowana.Pragnęła tego jak każdy człowiek,ale nie jak każdy była zwodzona i dawała się zwodzić.
To była kolejna choroba jej umysłu i duszy.

Przepełniała ją frustracja i oskarżenia.
On mnie nie kocha,bawi się mną,czerpie ze mnie jak pasożyt a nic nie daje od siebie,nie ma go wtedy kiedy powinien być jeśli mówi prawdę,jeśli sen jest prawdziwy,nigdy mu nie zależało.
Ojciec robi to tylko dla siebie,ukazuje mi nocne mary,kłamstwa,karmi mnie nimi tylko bym robiła to co On chce żyjąc dłużej.
Jestem debilką,że tak daje się traktować i sobą manipulować.Docenią kiedy stracą,powinnam poderżnąć sobie w końcu ten głupi ryj.

Mimo,że każda z tych teorii nie miała najmniejszego sensu,dziewczyna w nie wierzyła.Dzięki Bogu nikomu ich nie rzuciła w twarz,tylko gnieździła w sobie.Do takiego stanu doprowadzał ją X.

Jego okrucieństwo dziewczyna brała czasami nawet za okazywanie troski.To była kolejna choroba jej duszy.Działo się tak,bo czuła,iż to właśnie X przy niej cały czas jest jako jedyny-że to on ogląda gdy ona tańczy,to on widzi jak płacze i cierpi,to on ją obserwuje kiedy walczy by wstać i podziwia jak się rani.Zagubiona myślała,że on nawet ją kocha,że będą już tak na zawsze,że to on będzie ją całował,podziwiał,kochał,akceptował.Nic dziwnego-myślała,że póki co tylko on o nią walczy,tylko jemu zależy na tym by była jego.

...i w istocie tak się stało.Mimo że,to jej Ojciec cały czas przy niej stał i to On najbardziej o nią walczył,że tak mu zależało,że tyle razy wyciągał do niej ręce a nawet do niej biegł.
X zdobywał twierdzę powoli,cierpliwie i kojąco skutecznie,wiedział bowiem jaki jest świat i jacy są ludzie.Nie potrzebował argumentów by skłonić dziewczynę ku śmierci,prawda była taka,że argumenty przyjdą z czasem.
Bądź co bądź pomimo tego,że był świadomy o słabości dziewczyny,jej łatwowierności,dobroci i głupocie,ślepocie wręcz i tak ją podziwiał.Wyjątkowo długo mu się opierała,wyjątkowo dużo cierpienia zniosła,wyjątkowo długo trwała w cierpieniu wierząc w miłość otaczających ją ludzi.

Kiedyś musiało to nastąpić,kiedyś musiała się poddać.Mimo,tego,że X osiągnął swój cel-czuł to on tak jak i ona,nie dało mu to szczęścia ani satysfakcji.Czuł się tak samo pusty przed sprowadzeniem jej na dno jak i po.Przez moment nawet przebiegło w nim uczucie takie samej straty jakie przeżywała jego pacjentka.Czuł żal do siebie,do niej,do swojego losu.Czuł się tak samo samotny jak młoda,co on zrobi gdy jej zabraknie?Poszuka kolejnej osoby,którą doprowadzi do takiego stanu.
Miał wyrzuty,że ona umrze.Dążył do tego zawsze,zawsze był tego powodem,lecz pomijając ten fakt był zawiedziony.Myślał,że kiedy złamie kolejną duszę da mu to szczęście a spowodowało jeszcze większą przepaść w jego potępionej duszy.
Ona powodowała w nim wiarę,jakimś dziwnym sposobem kiedy widział jak wytrwale i uparcie dziewczyna walczy o życie,ile robi dla bliskich mimo swoich zamiarów...jak zamiast walczyć o siebie pomaga innym zaczynał wątpić w teorie wzajemnej nienawiści wśród ludzi.Była ona jego nadzieją.Na ironię losu to on ją zniszczył.To on sam zniszczył wszystko co miał i w co zaczynał wierzyć.
Był w takim samym stanie jak dziewczyna,był równie rozdarty i potępiony jak ona,obaj pochodzili od Ojca.
Jedyne co ich różniło to fakt,że dziewczyna potrafiła żyć ze świadomością stworzenia i z pokorą to przyjmowała,
tak jak i potępienie,X natomiast nie mógł tego znieść-to był kolejny powód dla którego ją podziwiał.
X wiedział co się stanie,będzie robił to samo przez całe życie i nigdy nie dozna ani miłości,ani spokoju.

Tak leżeli obaj na jej kanapie,jak niegdyś ona z miłością swojego życia,dręczeni każdy przez swoje myśli i wspomnienia lecz przez te same emocje i odczucia.Jednoczyli się a ich ciała się zlewały.X pragnął choć na chwile być jej częścią.Pragnął choć na chwile być częścią czegoś tak pięknego i dobrego.Pragnął boskości,od której odwrócił się na początku dziejów.Pragnął chociaż raz z nią zatańczyć,nikt z nią nie tańczył a ona tego potrzebowała,choć raz chciał ją uszczęśliwić,zasługiwała na szczęście.Pragnął miłości.

Tak więc kochali się przez moment,tak by po wszystkim X opadł w jeszcze większą rozpacz na jaką skazał sam siebie a Ona postanowiła o swojej śmierci.

Żegnała się z życiem słodko i pieszczotliwie,tak jakby zostawiała swojego pieska na kilka minutek pod sklepem.
Stwarzała sobie iluzję,że zaraz wróci tylko na chwile odpocznie by było jej łatwiej.Prawda mogła by ją zrazić,bała się powrotu ale i końca także.
Wszystkie siły ją opuściły do tego stopnia,że porzuciła wszystkie swoje plany na tę noc i wieczór.
Chciała się rozkoszować swoją pustką.O dziwo targały nią czucia tak nieludzkie,że jej los nie powodował już ani jednej łzy.
Stało się to dla niej naturalną koleją rzeczy.


Sen

Obudziła się z uśmiechem na ustach.
Tuliła się do swojej jedwabnej pościeli oraz równie miękkiego i ciepłego koca.
Pierwsze słowa od razu skierowała do swojego Tatusia.
"Ohhh ale miałam piękny sen,nawet nie wiesz ile radości mi nim sprawiłeś."
ale On wiedział,On wiedział,wie i będzie wiedział wszystko i to od Niego wszystko pochodzi.Łagodnie się uśmiechał obserwując swój Skarb.
Nagle się poprawiła,tak jakby usłyszała uwagę swego Ojca-"Okey w sumie wiesz,Ty przecież wszystko wiesz.".
To niesamowite jak osoba,która jeszcze niedawno nie chciała się budzić już pragnie wstać,otrząsnąć się i pobiec do głównego bohatera swojego snu.
Fakt,jej wieczory były iście koszmarne,Niektóre dni ciągnęły się w podobny sposób,ale poranki...niektóre poranki bywały tak błogie,iż wydawało jej się,że jedyne czego w nich brakuje to obecności jednej osoby.
Śnił jej się już drugi raz,znała go aż za dobrze-to dla Niego żyła przez te wszystkie lata.Jednak niespełna rok temu dopadła ją choroba umysłu i duszy,pojawiły się wątpliwości i nie chciała już żyć,ani kochać,ani myśleć,ani cierpieć.Pod takim samym znakiem zapytania znajdowała się jej przyszłość.
Zaczęła analizować sen.Ukazał on jej,że miłość jej życia będzie o nią walczyć do upadłego,że nie pozwoli jej się ani oddalić ani upaść i będzie wytrwała w tej walce.
Co to dla niej oznaczało?
Że może warto dla Niego cierpieć.
Myśli jej zaczęły krążyć dookoła dawcy snu-jej Ojciec wiedział co robi,wiedział jak dać jej siłę i zmotywować do podtrzymywania egzystencji.Można by to było nazwać pewnego rodzaju manipulacją,wykorzystaniem jej słabości byle by mogła istnieć trochę dłużej,ale Bóg jest prawdą i dobrem.Ona to wiedziała,więc wierzyła w cokolwiek jej Tatuś pokazał.Nawet jeśli Jego słowa z jakiegoś powodu się nie spełnią to czyny Jego były kierowane miłością,bo to On w rzeczy samej stanowi Miłość.A ona kochała jedną osobę w szczególny sposób,tak więc jak mogła by nie wybaczyć kłamstwa z miłości?

Taniec z cieniami

Znów zapadł mrok a ona była sama.
Ten dzień był wyjątkowo dla niej pomyślny,już dawno nie była taka szczęśliwa,ale czy to cokolwiek zmieniało?
Jej umysł i tak już był chory,nie potrafiła żyć chwilą,łapać tego co daje jej los lub Bóg.
Za każdym razem kiedy spotykało ją szczęście nie potrafiła się nim cieszyć długo,przepełniał ją lęk.Myślała,że skoro teraz jest tak dobrze to za chwile musi być gorzej niż było przed-życie to jedna wielka sinusoida.

Mimo tak energicznego początku dnia teraz otulalo jej delikatne,małe i młode ciało ogromne zmęczenie.
To była prawdopodobnie jedyna rzecz,która od dłuższego czasu tuliła ją do snu.
Znów stała w tym samym pokoju,wiedziała co się stanie za chwilę jeśli nie zareaguje teraz-mrok znów wypełni jej ciało i umysł do tego stopnia,że nie będzie w nich miejsca na jej krew,która konsekwencją wypłynie przez rany na jej pachnącej lawendą skórze.

Problem był w tym,że nie mogła sobie pozwolić na kolejne rany,wiedziała bowiem,że te będą głębsze.Poza tym nie miała już miejsca na kolejne.

Chwyciła za telefon i swoje słuchawki,wbiła je w swoje uszy i zaraz potem nacisnęła odpowiedni przycisk na iskrzącym się ekranie.
Pozwoliła by płynące dźwięki zabrały ją do nieświadomości,tak jak pozwoliła by jasny księżyc (jako jedyny) oświetlał jej pokój.

Wszystko co działo się potem było jedynie cudowną chwilą natchnienia z jej pustego życia.

Delikatne elektroniczne dźwięki zlewały się w jej głowie w syreni śpiew,a ona natychmiast zaczęła swój taniec.Delikatnie kołysała biodrami z zamkniętymi oczami wysycając się blaskiem wpadającym do pokoju.Do jej tańca dołączyły także jej ręce,dłonie,które wyginały się w misternie pociągający sposób.Nikt nie wiedział dlaczego ani jak,po prostu tak było.Ręce po chwili chwyciły czarny materiał jej zwiewnej bluzki i jednym szybkim gestem sprawiły,że ciemny materiał okrywał podłogę zamiast jej dawno niecałowanej skóry.Do dźwięków deep house'u  dołączył piękny kobiecy wokal,który wołał o namiętne ciepło młodzieńczej skóry mrocznej tancerki.Dziewczyna nie przestawała tańczyć,kołysając biodrami zaczęła uginać kolana w geście pragnienia.Pragnienia sprawiania przyjemności tam na dole.Jej skóra lśniła niczym oszlifowane szkło w bladoniebieskim blasku,a jej ciało opadało w dół i podnosiło się do góry.Otwierała oczy tylko by móc obserwować swoje ciało,by sprawdzić czy rzeczywiście jej taniec jest tak wyzywający jak czuje.Jej nogi także pracowały już na inny sposób,dłonie spływały po włosach,szyi,obojczykach,ramionach,piersiach,brzuchu aż dopadły do guzików jej czarnych obcisłych spodni.Chwilę potem tańczyła już w samej bieliźnie tarzając się po podłodze.Klęczała i wyginała swe ponętne ciało na prawo do tyłu i do przodu,jej biodra falowały tak jakby kochała się z mrokiem.Jej długie włosy cięły w swym locie powietrze gęste od jej wzdychań.Była w transie.

Zwykły obserwator mógłby stwierdzić,że tańczy jak dziwka,ale w jej tańcu było coś jeszcze prócz rzucanego wyzwania.Była pewnego rodzaju sztuka eksponowania własnych pragnień,piękna,ciała.
Ohh cóż to była za szkoda,że jedną osobą,która mogła ją obserwować w jej transie był jej największy lęk.Aczkolwiek i On,mimo świadomości ,że dzisiaj jej nie dorwie,był zauroczony jej tańcem.Gdyby tylko miał ciało...

Czarna bielizna dziewczyny o miękkości aksamitu wiernie osłaniała jej nagość.Jedyne co mogło być rażącego w jej wyglądzie to rany i blizny gęsto usiane na jej obu biodrach.

Całe szczęście,że dla Niego one dodawały jej tylko uroku.

X

Wysiadła z czarnego auta i wróciła do domu.
Powrót był ciężki,każdy powrót był ciężki.
Po każdym spotkaniu z Nim chciało jej się płakać i wbrew pozorom nie z powodu błahego smuteczku.Nie.Powód musiał być o wiele większy skoro jedyne co wtedy czuła to uczucie,które nie pozwało jej żyć.Czuła,że chce płakać i krzyczeć póki ostatnia kropla jej krwi nie wypłynie z jej ciała.Czuła,że nie chce kolejnej sekundy swojego życia,niezależnie od tego co w nim miało się znaleźć.Bezszelestnie wchodziła po schodach,kiedy uświadomiła sobie,że nie powiedziała ani słowa od kiedy się z im rozstała mimo że minęła po drodze pozostałych domowników.Pora była późna,wszędzie panował mrok tak gęsty,że wypełniał nawet jej płuca.Gdyby nie to,że znała ten dom na pamięć już dawno zabiła by się po drodze do swojego pokoju.Zamknęła cicho drzwi zastanawiając się czy te cztery ściany są jej oazą czy piekłem.Piekące łzy zaczęły już spływać po policzkach.Rzuciła się na kanapę by zakryć twarz poduszką i wydała niemy krzyk.

Był to krzyk tego rodzaju,że z jej krtani nie wydobył się ani pisk,lecz ciało było przygotowane na wydarcie z siebie dźwięku.Usta,twarz,napięte mięśnie,powietrze zmieszane z ciemnością uchodzące z jej płuc-wszystko układało się właśnie tak,jakby w tym momencie coś rozdzierało ją na pół.Widowisko to za każdym razem było równie spektakularne co przerażające.
Całe szczęście,że przecież nikogo tam nie było.

Usiadła gwałtownie na kanapie.Zakryła twarz swoimi dłońmi,które okrywała zaniedbana,szorstka skóra.Sprytna była z niej dziewczyna,dla iluzji zadbania jej palce były zakończone długimi,lśniącymi bardziej niż niejedna karoseria sportowego auta paznokciami w kolorze jej duszy-czyli w atramentowym granacie.Właśnie wtedy jej umysł zalewały te wszystkie myśli,te wszystkie wspomnienia,przewidywania i przeklęte pytania.Łzy zmoczyły już zarówno jak i jej czarną bluzkę jak i czarną spódniczkę.Odsłoniła twarz.Dostrzegła coś.

W geście przerażenia zakryła obiema dłońmi usta,ściskała je mocno wraz z policzkami tak jakby z całych sił próbowała poprzedni krzyk zachować w sobie.Oczy miała szeroko otwarte i lśniące łzami,które nieustannie spływały po jej bladej twarzy.Jej cera przypominała raczej siniznę zmarłego niż porcelanową biel.Scena,która przed nią się rozgrywała uświadomiła jej,że ten pokój to nic innego jak jej własny piekielny gabinet strachu.

Te ułamki sekundy ukazały,że jednak nie jest sama.Cień,który przemieszczał się z jednego rogu pokoju do drugiego paraliżował ją do tego stopnia,że przestała oddychać,przestała nawet o tym myśleć.Wiedziała kto to,wiedziała co to oznacza.

Zwykle był fikcją,czystą senną marą,po prostu wytworem jej poronionej podświadomości.Dlaczego jest i tutaj?Czy ona jest chora psychicznie?Czy to już schizofrenia lub rozdwojenie jaźni?

Gdy spotykała Go w snach,doprowadzał ją do takiego stanu,że chciała skoczyć z najbliższego wiaduktu,a co dopiero w starciu w rzeczywistości..Czy to już koniec?

Instynktownie chwyciła za swój telefon by rozproszyć złe cienie i napisać do osoby,którą opuściła chwilę temu.Jedyne co napisała to błaganie.
"Nie zostawiaj mnie teraz samej."
...bo nikt przecież,nie chce cierpieć sam.